Musical miesiąca: Rogers & Hammerstein's Cinderella


Moja nowa znajoma powiedziała mi niedawno, że widziała co prawda tylko jeden musical, ale że bardzo jej się podobał. Natychmiast oczywiście zapytałam o tytuł. W odpowiedzi spodziewałam się Mamma Mii albo La La Landu, ewentualnie The Greatest Showman. Usłyszałam natomiast – ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu – Dźwięki muzyki. To zaskoczenie nie wynikało bynajmniej z mojego braku sympatii do Dźwięków muzyki; nie spodziewałam się po prostu, że muzyka Rogersa i Hammersteina może tak spodobać się komuś, kto nie jest szerzej zainteresowany teatrem muzycznym. Wydawało mi się, że jest już trochę przykurzona, trochę zbyt klasyczna. Najwyraźniej byłam w błędzie. A skoro tak, to postanowiłam w tym miesiącu odejść od musialowych nowinek i polecić Wam inny musical duetu R&H, osobiście mój ulubiony: Rogers & Hammerstein's Cinderella. 


Większości z nas tytuł Cinderella (Kopciuszek) kojarzy się zapewne przede wszystkim z filmem Walta Disneya z 1950 roku. Ale Cinderella Rogersa i Hammersteina to utwór zupełnie z disneyowskim Kopciuszkiem niezwiązany. Powstał w 1957 roku, jako pierwszy w historii musical napisany do wystawienia w telewizji. Tytułową rolę zagrała wschodząca gwiazda, Julie Andrews  później znana jako Maria w Dźwiękach Muzyki i disneyowska Mary Poppins. W późniejszych latach musical pojawił się na ekranie jeszcze dwukrotnie; w uwielbianej wersji z 1997 roku rolę Dobrej Wróżki zagrała sama Whitney Houston.


Uwierzycie, ile czasu minęło, zanim Cinderella pojawiła się na Broadwayu? Ja ledwo wierzę: 56 lat. Premiera odbyła się w 2013 roku. Sceniczna wersja musicalu jest odkurzona i wypolerowana; oparta na napisanym od nowa libretcie, ale zawierająca utwory z oryginału. I to tę wersję znam, lubię i polecam. Za ogromną część mojej sympatii odpowiada bez dwóch zdań obsada. Cinderella to moje pierwsze spotkanie z Laurą Osnes, ktora od tego czasu stała się jedną z moich ulubionych musicalowych aktorek. Scenicznym partnerem Laury został Santino Fontana, znany między innymi jako głos księcia Hansa z disneyowskiego hitu Frozen. Trudno o duet, który lepiej odtworzyłby role pogodnego Kopciuszka i lekko niezdarnego, dobrodusznego księcia.


Klasyczne piosenki w nowej odsłonie wydają się z początku nieszczególnie porywające, ale gwarantuję, że wyrzucenie z głowy Impossible, A Lovely Night czy mojego ulubionego Stepsisters' Lament wcale nie jest proste. Ale muszę przyznać, że to nie muzyka jest tym, co najbardziej podoba mi się w tym musicalu, ale jego warstwa wizualna. Bajkowa scenografia zapiera dech w piersiach, a fantastyczne kostiumy zmieniają się magicznie w mgnieniu oka. 


Rogers & Hammerstein's Cinderella nie jest wybitnym musicalem, który porusza widza do głebi i wywołuje w nim poważne refleksje. Jest za to zachwycającą podróżą w piękny, baśniowy świat, w którym dobro zwycięża nad złem, a marzenia zawsze się spełniają. Czarujący, naiwny, słodki  właśnie taki, jaki klasyczny musical być powinien. 


Komentarze

  1. Ja myślę, że Ty możesz być nowym Kopciuszkiem. Naprawdę, masz taki właśnie musicalowy głos, o ile dobrze pamiętam.
    Kostiumy i scenografia piękne, przede wszystkim dopracowane w detalach. Przynajmniej tak to wygląda na pierwszy rzut oka :D Pewnie to norma w musicalach, ale duże wrażenie zrobiła na mnie ta nagła zmiana strojów!!!
    W ogóle zdziwiła mnie ta multikulti obsada wersji z 1997 roku. I szczerze mówiąc wolę śpiew Brandy Norwood niż Whitney Houston. Swoim zupełnie amatorskim uchem oceniam, że Whitney śpiewa cały czas jednostajnie mocno (?), za mocno. A tu jednak potrzeba nieco delikatności w odpowiednich momentach. Zapraszam do dyskusji XD
    Ładne to wersje "Kopciuszka", ale moje sentymentalne serce pozostaje przy Simsali Grimm :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wow, dziękuję! Cieszę się, że podoba Ci się scenografia; a zmiana kostiumów jest wyjątkowa nawet jak na Broadway! Z tym, że to, co widać na filmie, to była jednostkowa rzecz, przygotowana specjanie na ten jeden występ na gali Tony Awards. W faktycznym przedstawieniu wyglądało to ponoć trochę inaczej, ale nie udało mi się nigdzie znaleźć porządnego nagrania.

      Też byłam bardzo zdziwiona tą wersją z 1997 roku, i to nawet nie ze względu na, jak to nazwałaś, multikulti, ale na styl śpiewania. Whitney to w końcu wokalistka zdecydowanie rozrywkowa, a muzyce R&H zdecydowanie bliżej do muzyki klasycznej. Myślę, że to była ciekawa próba przełamania tego klasycznego stylu, ale do mnie to chyba nie do końca trafiło. Ale Brandy jest faktycznie urocza!

      A ja z Simsala Grimm pamiętam kilka bajek, ale Kopciuszka akurat nie... Jeśli już któryś "Kopciuszek" jest dla mnie tym "prawdziwym", to chyba właśnie Disneyowski - ale też chyba nie na tyle, żeby jakoś zaważył na mojej ocenie innych "Kopciuszków" :D

      PS Dzięki, Różycja ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty